Plenerowy ślub w Jurcie
Klimat wesela w Jurcie, zorganizowanego przez Asię i Jarka bardzo przypomina mi uroczystości zorganizowane przez Ulę i Bartka w Stodole Wszystkich Świętych oraz Magdę i Pawła w Muzeum Młynarstwa. Wszystkie te imprezy łączy luźny charakter. Nowością (przynajmniej dla mnie) jest to, że zamiast „normalnego” namiotu weselnego goście zostali zaproszeni na wesele w Jurcie.
Plenerowy ślub tam gdzie tylko chcesz
czyli na przykład w środku niczego. W sumie dlaczego nie? Dobrze jednak zabezpieczyć się na wypadek niesprzyjającej pogody. Tu idealnym rozwiązaniem są mobilne Jurty, które da się ustawić tam gdzie tylko zapragniesz wyprawić swoje niezwykłe, plenerowe wesele.
Towarzystwo jeziora zawsze jest dużym plusem w przypadku plenerowych wesel. Przykładem sztampowym mogą być nasze mazurskie perły w postaci Hotelu Amax dosłownie graniczącego z brzegiem jeziora mikołajskiego. Polecam wpis o ślubie na Żaglowcu Chopin.
Wesele w Jurcie
Trudno wymarzyć sobie lepszą pogodę planując plenerowe wesele, tym bardziej kiedy akcja wesela ma się dziać w przewiewnej Jurcie. No, ale tak: niektórzy są zwyczajnie szczęściarzami. Zresztą nie tylko parę młodą mam na myśli.
Dziś, gdy wiele osób zastanawia się nad kosztem wesela – Jurta może stanowić dobrą alternatywę bo luźny charakter uroczystości sprawia, że wiele rzeczy takich jak dekoracje wykonane samodzielnie plus przywiezione przez parę młodą napoje wyskokowe (nie po cenach z lokalu) mogą bardzo pomóc w dopinaniu budżetu ślubnego, ale to taka luźna myśl na marginesie.
A to, proszę Państwa, Małgosia zajmująca się wynajmowaniem Jurt na wesela. Nie ma sympatyczniejszej osoby w tej branży, gwarantuję. Aha, muszę nadmienić, że nie trzeba mieć tatarskich korzeni by zorganizować przyjęcie weselne w Jurcie. Ot taki mały sucharek, ale uwierzcie – musiałem to napisać. Te wszystkie żarciki są czasem silniejsze ode mnie. Swoją drogą przypomniała mi się ciekawostka o jednym z moich ulubionych pisarzy. Podobno Henryk Sienkiewicz wywodził się z Tatarów. Przy okazji polecam wizytę w Krynkach i Kruszynianach (gdyby ktoś z was był kiedyś na moim ukochanym Podlasiu), gdzie można natknąć się na spolonizowanych Tatarów.
Mr. Jarek.
Ostatnie szlify przed ceremonią. Dobrze mieć pod ręką takich zaangażowanych gości weselnych.
A tak działają osławione neurony lustrzane.
Zdjęcie z babcią pokazałem wam na moim fejsie i pamiętam, że wzbudziło falę pozytywnych komentarzy. Napisałem wtedy coś takiego: Pracując nad kolejną publikacją trafiłem na zdjęcie Asi z babcią. World Press Photo za nie się nie dostanie, ale mi przypomniało jedną rzecz. A właściwie to osobę. Tydzień przed moim własnym ślubem ukochana babcia trafiła do szpitala. Choć była bardzo chora to jakoś udało jej się wyjść cało z tarapatów i być z nami przez 3 kolejne lata. Na ślubie jednak nie była. Babcie bardzo często ukrywają się przed fotografem w dniu śzlubu. Myślą, że może nie są aż takie ważne, bo „to przecież wnuczka wychodzi za mąż i ją niech Pan fotografuje”. A ja sobie z nich wtedy żarty robię i mówię, że „przecież nie robię Pani zdjęcia” (a przecież wiadomo, że robię). Nabieram je tak jak kiedyś moją babcię, ale przecież to wszystko z szacunku i sympatii do tych wspaniałych osób.
Nogi szeroko – mawiał mój trener od siatkówki. Swoją drogą taka postawa charakteryzuje osoby pewne siebie. I dobrze bo warto prezentować takie podejście do spraw wszelakich.
By dotrzeć na miejsce ceremonii trzeba było przejść przez długaśny most.
Niektórzy w drodze nie dali rady…
Trudno zliczyć ile w historiach, które pojawiają się na tym blogu jest zdjęć ludzi, którzy trzymają się za ręce. To jest taka moja obsesja, uwielbiam je pokazywać. Mniej mnie interesuje krojenie tortu na weselu niż właśnie złączone ręce, ale to tak na marginesie ha ha. Akurat w tym wpisie znajdziecie zdjęcie z tortem. Nie będę zdradzał póki co na czym ów tort (lub liczba mnoga) został podany bo głupio zdradzać taki hit sezonu.
Piesek na weselu to dla mnie rewelacja. Mam w domu dwa psy i zresztą jeśli dobrze przeglądaliście wcześniejsze wpisy to pewnie trafiliście na sesję zdjęciową Magdy i Mariusza, na której pojawił się ich czworonożny przyjaciel. Lubię zwierzaki i popieram opinię pewnego znanego fotografa, który wypowiedział się mniej więcej w ten sposób: pies na zdjęciu zawsze dobrze zrobi. Już nie będę zgłębiał ukrytego sensu tej wypowiedzi, ale wiadomo głęboka myśl zawsze w cenie.
Łzy też dobrze wpływają na zdjęcia.
Oryginalne prezenty ślubne zawsze mi się podobały. Szczypior zamiast bukietu. Wcisnąłbym teraz „lubię to”, gdyby tylko się dało.
A zamiast tradycyjnych oczepin dobrze tak po amerykańsku rzucić bukietem zanim jeszcze zaczną się tańce. Szczególnie kiedy ma się już szczypior, który może posłużyć za nowy bukiet.
Laureatka konkursu.
Analogowe aparaty na weselu… No cóż, muszę się teraz przyznać do uprawiania pewnego procederu. Jeśli planujecie coś takiego postawić na stołach to uprzedzam, że porywam nieraz kilka sztuk i robię nimi zdjęcia na weselu. Są bardziej eksperymentalne niż to co powstaje na moim aparacie. Co prawda jeszcze nigdy nie widziałem efektów tej mojej „pracy dorywczej”, ale mam cichą nadzieję, że pary młode wywołują klisze z tych małych „małpek”.
Na weselu w Kanie Galilejskiej zabrakło wina…
A no właśnie. Wesele w plenerze bez roweru z kawą odpada. Głównie z tego tytułu, że piszący te słowa fotograf uwielbia dobrą kawę i jego aparaty są zasilane energią kawową.
Zapach.
Moja ulubiona część dnia ślubu czyli sesja pary młodej. Jedyny taki moment, w którym państwo młodzi mogą pobyć trochę na osobności. Nie licząc fotografa ma się rozumieć.
Trochę nieostre.
Jest i zapowiadany tort.
Widzieliście kiedyś 4 torty na weselu podane na desce surfingowej? Nie? Hm… To dziwne…