Dlaczego wróciłem do fotografii ślubnej?

Ostatnie lata to był dla mnie czas przerwy, która była niezbędna. Oczywiście, jak każda decyzja o odejściu, niosła za sobą niepewność i pytania bez odpowiedzi. Ale brakowało mi tej radości, tego prawdziwego zapału, który dawniej towarzyszył mi przy fotografowaniu.

Usunąłem formularze kontaktowe, przestałem szukać klientów i w końcu zająłem się czymś, czego najbardziej potrzebowałem – odnalezieniem sensu w tym, co robię. Czasami, by iść dalej, trzeba najpierw na chwilę przestać i zastanowić się, dokąd naprawdę zmierzamy.

Przełom przyszedł niespodziewanie. Daria i Jakub znaleźli mnie szukając fotografa znającego liturgię w Rycie Rzymskim – ich historia uderzyła mnie do głębi. Znów poczułem, że wiem, co robić. I co najważniejsze – że chcę to robić.

Znów poczułem, że mi się chce, że potrafię czerpać radość z patrzenia przez wizjer, że wciąż mogę opowiedzieć historie, które mają dla mnie znaczenie. Moment, w którym poczułem to na nowo, był jak zapalnik – sprawił, że wróciłem do fotografii ślubnej z energią, o którą dawno się nie podejrzewałem.

Co robiłem przez te cztery lata? Fotografowałem. Ale fotografowałem dla siebie, z dala od presji i oczekiwań. W tej wolności zaczęły się pojawiać przemyślenia na temat tego, jak estetyka ślubna bywa spaczeniem materialnym.

Zrozumiałem, jak łatwo można zagubić piękno w pogoni za wyidealizowanym obrazem pokazującym same detale ślubów, a nie człowieka. Ta przerwa nauczyła mnie pokory, bo nagle stanąłem sam przed sobą, bez zewnętrznych nacisków, i mogłem dostrzec swoje własne ograniczenia. Nauczyłem się, że fotografia to nie tylko sprawa techniki czy efektu, ale też moralna odpowiedzialność za to, co i jak pokazujemy.

Urlop od branży ślubnej nauczył mnie paru rzeczy, które teraz próbuję wprowadzać w swoje codzienne podejście do pracy. Przede wszystkim obojętność na trendy – te ciągle zmieniające się mody na estetykę, które próbują narzucić pewne kanony.

Jest w tym coś ulotnego i nieautentycznego, co sprawia, że przestajemy opowiadać prawdziwe historie. Zauważyłem, że wielu fotografów wpadło w tę pułapkę, tworząc zdjęcia bardziej intelektualne niż emocjonalne – coś, co wygląda dobrze, ale nie rezonuje.

To „wszyscy błyskają na wprost, to i ja”, „wszyscy robią poruszone kadry, to i ja”. Moje zdjęcia znów zyskały swoje własne życie, kiedy zdałem sobie sprawę, że każda sytuacja ma swoje idealne ogniskową, przysłonę, czasem ruch pasuje, ale nie zawsze. Że każda scena zasługuje na indywidualne podejście, zamiast kopiowania tego, co modne.

Uświadomiłem sobie też, że warto jednocześnie nie zaniedbywać szerokich kompetencji, a jednocześnie pamiętać o wąskiej specjalizacji. To przepis na rozwój jako fotograf ślubny. Z jednej strony warto umieć zrobić portret, ujęcie reportażowe czy detale, z drugiej strony – warto być ekspertem od swojej niszy, opanować swój warsztat do perfekcji.

Nie ma czegoś takiego jak mityczny szczyt, o czym nauczył mnie temat wyceny swojej pracy. Nie istnieje punkt, do którego dotarcie zagwarantuje pełnię satysfakcji i brak dalszych wyzwań. Chodzi raczej o podróż, o ciągły rozwój i docenianie drobnych kroków, które przynoszą ze sobą wartościowe doświadczenia.

Obecny sezon to dla mnie tylko pięć ślubów i kilka sesji. Można by pomyśleć, że to niewiele, ale dla mnie to wystarczająco. Każdy z tych ślubów jest wyjątkowy, każda z tych sesji ma dla mnie znaczenie. Testowałem aparaty z Fotoformy, i znów poczułem, że ten sprzęt nie jest celem samym w sobie – to narzędzie, które ma pomóc opowiedzieć czyjąś historię.

Zrozumiałem też, jak ważny jest rozwój organiczny, budowanie relacji, na które niestety czasem nie zwracałem dostatecznej uwagi. Mea culpa – ignorowałem to, co blisko, bo goniłem za czymś odległym.

Może dlatego teraz reorientuję swoje podejście do zasięgu usług. Skupiam się lokalnie czyli na Mazurach i Warmii, ale podróże do Gdańska, Warszawy pokazują, że tak naprawdę lokalność może mieć szeroki zasięg, jeśli robimy to autentycznie i z zaangażowaniem.

Stawiam się w pozycji początkującego fotografa, mimo że przeżyłem już kilka żyć fotograficznych. To dzięki podcastowi, który tworzyłem, mogłem poczuć się jak uczeń, a pierwszym uczniem byłem ja sam. Pytałem innych fotografów o rady, nie z pozycji eksperta, ale z ciekawością kogoś, kto wciąż chce się uczyć. To doświadczenie było cenne i pokazało mi, że każdy z nas, bez względu na doświadczenie, potrzebuje pokory i otwartości na naukę.

Rada dla samego siebie? Być bardziej obecnym, bardziej świadomym w każdej chwili. Fotografować tak, jakbym wiedział, że później będę miał do siebie pretensje, że czegoś nie uchwyciłem. Spojrzeć na scenę nie tylko z jednej strony, ale i z góry, z dołu, poczekać na właściwy moment. Każda chwila zasługuje na pełne zaangażowanie, bo w fotografii nigdy nie wiadomo, która sekunda będzie tą najważniejszą.

Na koniec – nie płynąć tylko z nurtem. Internet to nie tylko Instagram. Promocja jest ważna, ale nie można pozwolić, by zdominowała ona to, co w fotografii najważniejsze – jakość naszych zdjęć, ich wartość emocjonalną. Promocja promocją, ale musimy stale pracować nad sobą i doskonalić swoje umiejętności. Niedawno, podczas lajwa na Instagramie @fotoforma, jeden z obserwujących – wypożyczalnia aut – zauważył, że wielu fotografów nie przejmuje się poziomem swoich zdjęć. To komentarz, który zabolał, ale dał mi do myślenia. Bo przecież o to w tym wszystkim chodzi – by dać z siebie wszystko, bez względu na to, gdzie i dla kogo fotografujemy.