Patrzę sobie w notatki. Ślub w Warszawie. Ceremonia cywilna. Jadę.
To, że nie będziemy dziś fotografować w tradycyjnej sali weselnej było jasne od początku. Wesele na mieście to koncept, który ogólnie szanuję i podoba mi się jako alternatywa. W końcu każdy robi jak uważa a fotograf ma się w tym wszystkim połapać – na tyle by historia miała wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Klasyka.
Ślub w Warszawie
Rozmyślam o tych różnych fotograficznych drobnostkach po drodze z Mazur do stolicy. Na miejscu wita mnie kilka zdań w stylu „że zapomnieliśmy ci powiedzieć, ale zmieniliśmy kościół”.
Równoważnik zdania znajdujący się po „ślub w Warszawie” traktował o ślubie cywilnym, prawda? No właśnie, reszty się domyślcie…
Jestem ojcem gromadki dzieci więc nauczyłem się naginać rzeczywistość, nie polegając na precyzyjnym planie, zarządzać chaosem, radzić sobie gdy pojawia się tak zwana zmiana planu więc na spokojnie nie stresuję się czymś takim w żadnym stopniu. Zresztą fotograf w dniu ślubu nie może się stresować – ten niedobry stan umysłu mógłby niepotrzebnie przejść na fotografowane osoby.
Jednak ślub kościelny
Zmienili kościół? To znaczy, że po tym jak umówiliśmy się na ślub cywilny pewnie było jeszcze kilka zmian… Lubię niespodzianki – kiedyś na przygotowaniach pojawił się pan młody z podbitym okiem (kawalerski zaplanowany blisko daty wesela to zawsze ryzyko). Także biorę to wszystko na wesoło. Ważne, że na dziś jest już konkretny plan.
Ustaliłem sam ze sobą, że jadę z tematem. Nic mnie nie zaskoczy, choć niektórych i owszem. Niektóre rzeczy zaskakiwały…
Szybki transport pary młodej do kościoła. Jak macie czas to policzcie ile okien znajduje się na tym zdjęciu. Odpowiedzi można wysyłać na mój e-mail.
Nie wiem czy już kiedyś o tym wspominałem, poza wiadomościami do moich par młodych organizujących wesela w miastach, ale zmieniłem strategię fotografowania ślubów miejskich. Może to nie będzie jakieś bardzo odkrywcze, lecz z punktu widzenia fotografa mocno wpływające na produktywność – ilość czy też i jakość zdjęć. Zrezygnowałem z używania własnego samochodu w przypadku takich ślubów.
Chodzi o to by ciągle być blisko fotografowanej historii i ludzi grających tu główną oraz wszelakie inne role. Oszczędzić sobie stresu z powodu szukania parkingu pod kościołem w centrum (wiecie jak z tym jest w Warszawie).
Zabieram się wtedy ze świadkiem albo parą młodą i w tych kluczowych momentach mam wszystkich na wyciągnięcie (dłoni) obiektywu. Po co tracić ważne momenty, gdy nie trzeba? Właściwie do zmiany myślenia o niezależności (własny samochód ułatwia dotarcie na salę weselną), przekonał mnie jeden ślub, który fotografowałem jakiś czas temu w Toruniu – pracuję nad pokazaniem tej historii i mam nadzieję, że niedługo uda się nią podzielić z czytelnikami.
Nadal pamiętam bicie serca po trzykilometrowym biegu pod kościół, szybki pomiar światła gdy para szła nawą główną… Będzie co opowiadać, ale to kiedy indziej. Tu idziemy do środka wspaniałej świątynii przy Placu Zbawiciela. Chodzi oczywiście o okazały kościół Najświętszego Zbawiciela, którego historię polecam przeczytać w wolnym czasie.
Cor Jesu sacratissimum
W fotografowaniu ślubów lubię różne momenty, ale ten jakoś szczególnie. Niby nic się nie dzieje. Niby tylko czekanie, ale czy jest jeszcze druga taka chwila gdy w trakcie dnia ślubu (tu posłużę się cytatem) „powietrze ma elektryczny smak”?
Może i tak, ale to musicie mnie przekonać. To jest ten krótki moment, w którym wszyscy są gotowi. Czekają, widzą tę naszą parę młodą i choćby nawet nie szli potem z resztą tego zgromadzenia na wesele to i tak doskonale wiedzą o tym, że najważniejsze co zdarzyć się ma tego dnia – wydarzy się tu, za chwilę.
Sama świątynia wydaje mi się bardzo dobrym wyborem. Zwróćcie uwagę na ten (chwilowo nieużywany) ołtarz znajdujący się za kapłanem. Mundi Redemptor, ta symbolika głęboko przemawia do wszystkich którzy przez sztukę pragną kontemplować Piękno, Prawdę i Dobro. Niby oszczędne w formie, ale jakże bogate w treść. Tezę, która może wydawać się kontrowersyjna, czyli z tym chwilowym wyłączeniem z użycia ołtarza wytłumaczę we wpisie o ślubie w Tradycyjnym Rycie Rzymskim – zwanym także Rytem Trydenckim.
Życzenia pod kościołem
Podobno to jest moment czarno-biały. Tak powiedział mi kiedyś zaprzyjaźniony fotograf ślubny. Wziąłem to sobie do serca bo to jedna z legend fotografii ślubnej (ten człowiek od wspomnianej porady) i czasem wyłączam kolor. Ten zestaw w monochromatycznych odcieniach bardzo lubię i ciekaw jestem czy Wam też przypadnie do gustu.
No, no, no…
No, to takie te życzenia wszystkiego najlepszego wyszły bez koloru. Zabiorę Was teraz na krótką sesję w dniu ślubu.
Sesja plenerowa w dniu ślubu
Szczęście sprzyjało nam tego dnia, deszcz zdecydował się odpuścić, niebo rozłożyło potężny chmurny dyfuzor rozpraszający światło. Zrobiliśmy szybki skok pod ulicą i w mgnieniu oka byliśmy w Łazienkach Królewskich. Mało mam pozytywnych skojarzeń ze Stanisławem Augustem (korci by to szerzej uzasadnić), ale ogrody z nim związane nieustannie mnie inspirują.
Dziesięć, piętnaście minut na sesję wystarcza w dniu wesela. Także tyle mniej więcej dajcie mi i będzie dobrze.
Wesele w nietypowym miejscu
Docieramy do wesela. Warszawa ma tu wiele do zaoferowania (dla przykładu: Oczyszczalnia Miejsce czy Stara Oranżeria), ale nawet w rankingu nietypowych miejsc na wesele taka miejscówka jak ta, którą za chwilę zobaczycie musi się wyróżniać.
Minimalistyczne wnętrze zawsze jest mile widziane także pod kątem zdjęć. Zresztą zobaczycie jak to zagrało na parkiecie. Jeśli planujecie kameralne przyjęcie weselne to pomysł z restauracją może być idealnym rozwiązaniem.
Bez banderoli
Bokeh ze starej pięćdziesiątki Canona f/1.2… Żałuję, że sprzedałem. Pewnie kiedyś odkupię.
Instagramik i te sprawy.
Ludzie z lustra.
Meczyk musi być.
No i babcia na posterunku. Szukajcie jej też potem na innych zdjęciach. Chciałbym żeby na każdym weselu babcie oglądały akcję na parkiecie. Przekażcie swoim, że fotograf lubi gdy są na zdjęciach.
Pierwszy taniec. Disco.
Krata zawsze modna.
Błysk w oku.
Teatr.
Także jak widzicie bawiłem się setnie. Po tym weselu myślałem o tym by nie planować, nastawić się trochę bardziej na obserwowanie tego co jest. Rezygnację z oczekiwania tego co zostało wcześniej ustalone.
Wiecie, mimo że robię zdjęcia ślubne od 2011 to jednak wiem, że sporo jeszcze muszę się nauczyć.
Po przygodzie w Warszawie wróciłem na Mazury z myślą o tym, że muszę trochę wyluzować. Śluby są różne, pary najróżniejsze, okoliczności nie do przewidzenia, a ja ciągle tak sztywniacko do tego podchodzę.
Chyba w fotografii ślubnej jest tak, że najlepsze rzeczy zaczynają wychodzić gdy fotografujemy w zgodzie ze sobą a nie pod innych fotografów czy jakiś ogólnoświatowy gust. Także cieszę się, że istnieją takie pary, dla których dzień ślubu spędzony w towarzystwie narratora tego bloga jest czymś wartym uwagi. Sayonara!