Znajomy fotograf powiedział, że jestem kojarzony z fotografią ślubną. Może i słusznie? Zdziwiło mnie jednak co innego. Dodał, że fotografia ślubna jest „tą najtrudniejszą”. Prawda jest jednak nieco bardziej złożona.
Wesele w Villa Park Julianna – Idealne Miejsce na Ślub i Przyjęcie w Okolicach Tarczyna
Rzecz leży we właściwym wyborze. Jeśli masz powołanie do tego by uwieczniać ludzi w kluczowym momencie ich życia i wybierzesz fotografię ślubną to może nie zabraknie ci trudności podczas tej pracy, ale będziesz szczęśliwy.
Jestem fotografem ślubnym ponieważ śluby to główny temat jaki pojawia się przed moim obiektywem, ale fotografia – każdej specjalizacji – jest tak samo trudna. Składają się na nią moment, kadr, kompozycja, światło, uczucia, emocje, technika, empatia i ciekawość świata. Te cechy są wspólne. Śluby o tyle różnią się od innych tematów, że są bardzo intensywne i mają w sobie ostry ładunek emocji. Oto co sprawia trudność.
A nie, sorry. Zapomniałem dodać, że cała trudność fotografii ślubnej leży w wyborze zdjęć. Idziesz na ślub i robisz cztery tysiące ujęć a potem musisz wybrać czterysta najlepszych. Serce boli jak wyrzucasz kolejne, ale to tylko na początku. Im dłużej w tym siedzę, tym bardziej cieszy mnie to co dzieje się z zestawem zdjęć, który „odchudzam” podczas wyboru. Jakoś to wszystko staje się wtedy wyraźniejsze. Łatwiej zobaczyć co faktycznie stało się w dniu ślubu. Zaczyna wyłaniać się historia.
Kiedyś myślałem, że fotografia ślubna powinna pokazywać każdy (nawet najmniejszy) detal dnia. Po dekadzie patrzenia przez wizjer aparatu bliżej mi do twierdzenia, że fotograf ślubny (w pewnym sensie) winien być połączeniem reżysera (nawet gdy jest reportażystą) z książkowym narratorem, operatora filmowego z późniejszym montażystą (decydującym jaki moment lub ujęcie trafia ostatecznie do finalnej produkcji).
Fotograf ślubny wysyła / rejestruje „pocztówki” z danego wesela. Pewnie, że nie każda z nich będzie zmieniać bieg historii świata, ale niech przynajmniej próbuje zatrzymać w pamięci nowej rodziny to co najbardziej istotne. Bez „przegadywania” sprawy.
Za coś lubię tę fotografię. I nie jest to podwójne ucho w szkle.
Zwróćcie uwagę na ołtarz (to ten element bliżej ściany) a konkretnie jego część zwaną nastawą. Pamiętam jeszcze ze studiów jak ważny jest to element każdego kościoła (mowa oczywiście o świątyniach powstających przed rewolucją lat 70-tych). Patrzysz na bogate zdobienia i wszystko staje się jasne z teologicznego punktu widzenia. Introibo at altare Dei, ad Deum qui laetificat juventutem meam.
Z jednej strony konkurencja wśród fotografów ślubnych jakoś mnie nie nie przeraża (nie chwaląc się, znam się z większością z nich dzięki nagrywaniu podcastów), ale czuć już nacisk młodszych kolegów. Cóż zatem zostaje? Trzeba bym starał się ustawicznie rozwijać umiejętności bo nie wiem co wyrośnie z fotografów, którzy już w młodym wieku praktykują uwiecznianie właściwych momentów.
Spod kościoła pw. św. Mikołaja w Tarczynie przenosimy się lotem błyskawicy do Julianowa. Powodem tej prędkości jest środek lokomocji. Ford Mustang 350 GT z lat 60-tych. Od kiedy zmieniłem samochód na taki, który sam potrafię naprawić – doceniam klasyki na ślubach. Poza tym: fotografuje się je z najwyższą przyjemnością.
Klimatyczne miejsce na wesele niedaleko Tarczyna
Villa Park Julianna w Julianowie to eleganckie i urokliwe miejsce na wesele, położone w malowniczej okolicy niedaleko Tarczyna. Oferuje przestronną, stylową salę balową, która idealnie nadaje się do organizacji zarówno kameralnych, jak i dużych przyjęć weselnych.
Wokół budynku znajduje się piękny, zadbany ogród, który tworzy romantyczną scenerię na ślub w plenerze oraz na sesje zdjęciowe. Interesuję się trochę ogrodnictwem więc chylę czoła przed aranżacją przestrzeni wokół obiektu. Wnętrza Villa Park Julianna łączą klasyczny styl z nowoczesnym wyposażeniem, zapewniając wygodę i elegancję. Klimatem trochę przypomina to co odnajdujemy w weselach odbywających się w Starej Oranżerii, choć oczywiście nie do końca.
Chwila na oddech…
I zdziwienie…
Na śmiech…
I zastanowienie…
I na podskok sześciu kropli.
A potem dla fotografa na jego chwilę czarowania z parą.
Zapalające się światła to zawsze znak, że nie ma opcji na wygłupy bo zaczyna się decydująca część wesela. Wóz albo przewóz. Pierwszy taniec i inne wygibasy to dla nas fotografów zawsze duże wyzwanie. Wjeżdża ciężki sprzęt w postaci dodatkowych lamp…
choć czasem kusi żeby niektóre momenty oświetlać światłem zastanym. Tak dla zachowania nastroju, ale to już pewnie tylko fotograficzne moje fiu bździu.
Coś z tym nastrojem jest, że odszukać idzie go też w czymś innym niż li tylko światło. Skrywa się w gestach, znakach, czynach…
czasem w ruchu i spokoju na twarzy.
Niekiedy w spontanicznym przypływie uczucia.
A niejednokrotnie i w śpiewie.
Trudno mi to zdefiniować. Ja z fotografią idę zwyczajnie na łatwiznę. Robię zdjęcia i udaję, że wiem co chcę opisać a przecież sam kadr to tylko zapis wyrywka tego co rzeczywiście ma miejsce. Życie płynie w ogromnym tempie. Fotografowie podejmują się ciężkiej misji ratowania tego co się da.
A przecież: to co widzimy znika w wraz z każdą uciekającą sekundą. My (fotografowie) rejestrujemy ujęcie w czasie 1/250 sekundy. Zatem to co widzicie na blogu (łącznie) nie opowiada nawet o jednej pełnej sekundzie tego ślubu i wesela…
Zacząłem od zdjęcia z sobą samym i tak wypada skończyć. Wizerunek się zmienił bowiem każdy reportaż zabiera fotografowi część jego osoby. Indianie mieli rację opisując proceder zabierania duszy przez fotografię. Zapomnieli dodać, że pożera też część duszy fotografującego. Mówi się, że piłkarz czy inny sportowiec zostawił na boisku kawał serca. A fotograf? Może kiedyś ktoś i jego zaangażowanie zgodzi się ten sposób opisać. Dziękuję za wizytę na blogu. Mam nadzieję, że nie przynudziłem.