To miał być jeden z tych wyjazdów po słońce. Po czas przepędzany na przyjemnościach. Ostatnia chwila jaką w życiu poświęca się odkrywaniu beztroskiego życia w stolicy jednego z morskich imperiów. Zamiast tego trafiła do mroźnej i ciemnej krainy z marnymi szansami na spotkanie przyjaznej duszy.
Z marazmu, w który wpada się w takiej sytuacji potrafi wyciągnąć tylko miłość. Wzrok ciemnookiego Em, który poczuła na sobie wchodząc do pustego hotelu zapowiadał taki właśnie scenariusz. Samotna podróż wyostrza zmysły, dotknięcie jest wtedy jak iskra. Podobne uczucia miałem podczas sesji z Justyną i Darragh.
Jechałem na Warmię myśląc o tych przypadkach, które kończą się mocnym uderzeniem dopaminy, oksytocyny, serotoniny i Bóg wie czego tam jeszcze.
Zresztą…
Miałem znacznie większe zmartwienie na głowie niż odtwarzanie wiedzy z biol-chemu. Dosyć trywialne – chodziło o to, że pogoda się zepsuła. Miało być słonecznie i ciepło, a zaraz za granicą Mazur (przy okazji polecam zerknąć na listę popularnych miejsc ślubnych na Mazurach) zrobiło się ciemno i nieprzyjemnie (zupełnie inaczej wyglądał scenariusz sesji Magdaleny i Mariusza). Ten sam scenariusz co z wyjazdem Kingi – pomyślałem. A skoro tak, to była i szansa na małą iskierkę.
Niecałe 3 kilometry od Gietrzwałdu, znanego z objawień Matki Bożej, pojawiło się słońce. Na chwilę. W tym pojedynczym promieniu zaczyna się zatem moja wersja historii Kingi i Em…
Piękna swobodna sesja. Naturalna. Dużo uśmiechu.